Nasze zwiedzanie zaczynamy od zostawienia samochodu na parkingu. Po kilkunastominoutowym kręceniu się po wąskich, pnących się ostro w górę lub dół uliczkach - często jednokierunkowych - znajdujemy pakring piętrowy przy samym Bryggen. Idealna miejscówka do rozpoczęcia wędrówki!
Jest piekna pogoda, a my mamy niewarygodne szczęście, bo trafiłyśmy na jeden z sześćdziesięciu dni, kiedy w Bergen nie pada. Jest przed 10.00 kiedy zaczynamy nasz spacer. Wszystkie najpiękniejsze rzeczy są skupione wokół portu. Świeci słońce, mewy krzyczą, od granatowej wody odbijają się białe jachty w marinie. Lecimy do inforamcji turystycznej, która sama w sobie jest ciekawym, pięknie udekorowanym malowidłami na ścianach i suficie miejscem. Bierzemy przewodniki i mapy, kupujemy kawę i siadamy na brzegu zaplanować trasę.
Po drodze do informacji turystycznej przechodzimy przez targ rybny. Na początku tylko kramy z pamiątkami, ale potem... Uginające się od rybi owoców morza stoiska, obok kiełbasy z reniferów i przetwory z różnych owoców. Cieknie nam ślina, zatrzymujemy się przy jakimś stoisku i wydając okrzyki zachwytu ściągamy do siebie pracującą tam Polkę. Daje nam do spróbowania krewetki (te nasze gotowane na campingu się chowają!), wędzonego na gorąco lososia z pieprzem (obłęd!!!), mięso z wieloryba (w smaku podobne troche do polędwicy), pyszną makrelę, śledzia i kawior! Obiecujemy wrócić na obiad - można zamówić sobie talerz z różnymi specjałami do spróbowania.
Wracamy do Bryggen. Po drodze piękne budynki - na razie z kamienia wylożone płytkami.
[mamy znowu ten sam problem z połączeniem internetowym - jest za słabe, żeby przemielić zdjęcia do załączenia... dlatego jest ich tak niewiele.]
Za chwilę wchodzimy już w tą słynną, wpisaną na listę Unesco, zabudowę niskich, drewnianych magazynów. Każdy domek pochyla sie w inną stronę, ma inny kolor fasady. W każdym sklep z pamiątkami czy z biżuterią.
Między nimi można wąziutkimi przejściami wejść wgłąb Bryggen. Tam wszystko w drewnie! Idziemy po deskach, które wykładają deptaki, wchodzimy po schodach na piętra, gdzie w starych magazynach mieszczą się dzisiaj studia fotograficzne, pracownie...
Wszystko zachowane z ubieglych wieków, gdzieniegdzie można tylko zauważyć świeże deski - Bryggen jest cały czas restaurowana. Nad wąskimi uliczkami zwisają żurawie do położonych na pięrtrach magazynów, tu też można zobaczyć pochylone ściany budynków.
Kręcimy się po uliczkach, wchodzimy do sklepików - m.in. pracowni biżuterii, którą prowadzi zamężna z tubylcem Slowenka. Biżuterię ma piękną! Srebro z wtopioną miedzią, każda sztuka inna niż wszystkie... Piękne, ale niestety poza naszym zasięgiem...
Bryggen się kończy. Idziemy dalej, do kamiennej wieży Rozenkrantza i potem do wielkiej kamiennej sali, postawionej w średniowieczu - to największa taka sala ze sredniowiecza w Norwegii. Służyła do koronacji, jak jeszcze Bergen było norweską stolicą, oraz do ślubów. To dopiero musiały być imprezy...
Robimy sobie spacer po uliczkach, oglądamy kościoły po drodze. Trwa pełny zachwyt...
Glodniejemy. Pędem wracamy na targ. Znajoma Polka nakłada nam różne cuda na talerze: szczypce kraba, langusty, wieloryba, sledzia, makrelę, lososia - wędzonego na gorąco i zimno, rybne placuszki... Wszystko pyszne! Płacimy za wszystko 400NOK - sporo, ale w końcu kiedy znowu dane nam będzie zjeść wieloryba?... Poza tym objadamy się jak bąki. Powoli trawimy. W końcu trzeba się podnieść.
Idziemy do muzeum Hanzy. Niestety, obiad nam zajął tyle czasu, że za dwadzieścia minut zamykają. Trudno... Nie wchodzimy, ale za to idziemy do kolejki, która nas wwiezie szczyt Floyen.
Stamtąd widok na całe Beergen, góry, fjordy...
Świeci słońce, na schodach ucinamy sobie kwadrans relaksu - troche juz nam się za wczesne wstawanie daje we znaki. Potem schodzimy stromą ścieżką w dół. Bierzemy skrót po kamieniach i korzeniach - tylko Gosia jest przygtowana butowo (ma trekkingowe buty); ja w sandałkach biorę szlifa na jakimś poroście (wszystko ok!!!), a Edyta też za mną pocina w trampeczkach. ale udało nam sie. Po pół godzinie jesteśmy na dole.
Cały czas schodzimy juz między budynkami na wąskich uliczkach do centrum. Ostatni spacer i po 19.00 wyjeżdżamy z Bergen szukać campingu.
Jak się okazało zdążyłyśmy jeszcze przed 22.00 przeprawić sie promem - obejrzałyśympiękny zachód słońca nad fjordem, i znalazłyśym cudownie polożony camping. Jest w miare ciepło, nie ma tej strasznej wilogci, która zaostrzała powietrze jakw ciągu poprzednich nocy. Po dniu pełnym wrażeń siedzimy nad fjordem, wypiłyśmy po piwku i poszłyśmy spać.
Dzisiaj (26.07.) planujemy sobie lżejszy dzień. Jedziemy na południe, na Stavanger. Jurto chcemy wejść na Prekestolen więc dobrze by było być tam jak najwcześniej. Ale dzisiaj na spokojnie - potrzebujemy dnia gdzie nie leci się na wszystko z wywieszonym językiem. Wyspałyśmy się, a droga czeka. No to jedziemy!...
Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki sagi o trzech pięknych fokach;)
OdpowiedzUsuńJak czytamy wasze wrazenia to tez chcielibyśmy tam byc, bo zapiera to nam dech w piersiach. Slina nam kapie na stol na mysl o wielorybie i morskich przysmakach. Cieszymy sie ze tak dobrze wam leci ta eskapada , tylko Mysza nic nie pisze o "kafelkowych" skalach. Nie ma ich , czy ukradli? U nas pogoda tez sie juz poprawila. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńOld jaro