niedziela, 25 lipca 2010

24.07.

Wstałyśmy o 7.45. Poranne słońce jeszcze nie zdążyło wysuszyć namiotu, a my już siedziałyśmy w samochodzie. Ponieważ zjeżdżamy coraz bardziej na południe noce już są ciemne. Jaro, po strzeleniu sobie lokalnego napoju energetycznego, powiozła nas do Kaupanger, skąd promem udałyśmy się do Gudvangen. Prom wycieczkowy powiózł nas i nasz krążownik szos poprzez Sognefjorden, Aurlandfjorden, aż na sam koniec Naeroyfjorden (960NOK za samochód z kierowcą i dwoma pasażerkami). Naeroyfjorden w 2005 roku został wpisany na listę UNESCO (pozostałe *pomniki* dziedzictwa narodowego to Geirangerfjorden, kościół stave w Urness i dzielnica Bryggen w Bergen). Discovery nazwało go najlepiej zachowanym krajobrazem na świecie. To najwęższy spośród norweskich fiordów (250 m). Dla zainteresowanych – fakt dnia: fiordy powstały w wyniku działania lodowców pokrywających tereny Norwegii w epoce lodowcowej; niektóre z nich dochodziły do 3 km grubości! Różnica między najgłębszym a najwyższym punktem na naszej trasie wyniosła 2,8 km.

Wycieczka była przewspaniała. Miałyśmy wrażenie, że wpływamy do jakieś dziewiczej krainy! Nad lazurową wodą piętrzą się wysokie skały. Na niektórych przyklejone wioski bez drogowego dostępu. Znajdujemy fajną miejscówkę na pokładzie i spędzamy tam prawie cały rejs. Chłoniemy piękne widoki. W pewnym momencie, na środku fiordu, nasz prom zatrzymuje się w miejscu, a do niego dobija inny prom – mały katamaran, z którego przerzucają trap i ludzi. Płyniemy dalej. W końcu wpływamy do Naeroyfjordu – rzeczywiście jest o wiele węziej niż „normalnie”. Wysokie skały górują nad nami. Zbliżamy się do Gudvangen – pokonujemy kolejne zakręty. Przenosimy się na dziób, gdzie walczymy o najlepsze miejsca z innymi turystami – nie dajemy się i jesteśmy na samym przodzie! Nad naszymi głowami krąży stadko mew i zastanawiamy się, kiedy i na kogo spuszczą ładunek... Dobijamy na miejsce. Ostatnie fotki i zjeżdżamy z promu.







Ponieważ do tej pory nie udało nam się zobaczyć ani jednego stavkyrkje, gdy tylko dojrzałyśmy znak: „stavkyrkje left 6 km” skręciłyśmy ostro w lewo! Droga (chociaż to akurat nie jest dziwne, tutaj trasy europejskie potrafią być jednopasmowe, bez pobocza!) doprowadziła nas po chwili do miejscowości Undredal. Miasto ma 80 mieszkańców i 280 kóz! Dzisiaj akurat odbywało się w nim święto koszenia trawy i z tej okazji mieszkańcy urządzili targ z lokalnymi specjałami. Zamiast iść do kościoła (który z resztą nie wyglądał z resztą jak stavkyrkje z przewodników) kupiłyśmy 3 rodzaje lokalnego koziego sera i bochen świeżego chleba. Poza tym, wejście do kościoła kosztowało 60NOK, które wydałyśmy na naleśniki z truskawkami i kwaśną śmietaną (sic! prawdziwą kwaśną śmietaną, *mlask*)! Reasumując, kościoła nie zobaczyłyśmy, ale za to objadłyśmy się pysznościami.

Jedziemy kolejną serpentyną w górę. Edyta już tak śmiga po tych drogach, że nie długo zacznie wchodzić w zakręty na ręcznym :P Po wspięciu się na szczyt jednego ze zbocz na Aurlandfjorden dojeżdżamy do Aurland Lookout. To niesamowita platforma widokowa, która umożliwia spojrzenie na Aurlandfjorden i okolicę z góry. Konstrukcja, która zdobyła nagrodę za najlepszy norweski projekt architektoniczny bodajże 2008 roku, jest drewnianą platformą zakończona hartowanym szkłem nachylonym pod kątem około 110* w stosunku do podłogi! Można więc popatrzeć na okolicę z niezwykłej perspektywy:)





Gosia próbowała zrobić Moonwalka, ale zmarnowała jedyną szansę, bo przy drugim podejściu zleciała się niemiecka dzieciarnia i zaczęła lizać szybę. Aurland lookout ma najbardziej designerską toaletę spośród wszystkich atrakcji turystycznych: drewno, stal nierdzewna i czarny kamień, z widokiem na fiord! [będę miała taką samą!!! - Jaro]

Wyruszyłyśmy do Bergen, przez Voss. Stefan twierdzi, że będziemy na kempingu o 20.00. Zobaczymy.

Jedziemy jeszcze blisko 200 km zanim dojechałyśmy na camping – od razu mówię, że po Bergen jeździ się strasznie! Po drodze tunel za tunelem. Zauważyłyśmy z Edytą, że do dziesięciu tuneli są one jeszcze atrakcją, potem przestają nią być, a po piętnastym na 20-kilometrowej drodze zaczyną irytować. No nic... dojechałyśmy w końcu na camping Midtun – nie podoba się nam. Na recepcji siedzi sfochowany facet, który kasuje nas 220 NOK i do tego mówi, że nie ma internetu. Potem sie dowiadujemy od zaznajomionego Izraelczyka, że internet jest, tylko trzeba o niego „uprzejmie poprosić”. Edyta idzie prosić – udaje się: za 35NOK mamy dostępu na dwie godziny. Planowałyśmy dwie noce w Bergen, ale na pewno nie na tym campingu!!!

Poza tym afochoeany buc z recepcji wyrzucił nas 20 minut przed planowym zamknięciem z telewizorni, dlatego też:

POZDROWIENIA Z PRALNI!!!



Jutro znowu pobudka o 7.30 – chcemy być wcześnie w mieście, żeby wybrać się na targ rybny; mamy nadzieję, że w niedzielę też się odbywa.

Chwilowo – odpoczynek po długim dniu, kolacja w postaci zimnego bufetu (mielonka luksusowa i ryba z puszki) i biała z sokiem.

Jutro Bergen!!!

ps. niestety. na tym cholernym campingu, najbardziej beznadziejnym ze wszystkich na jakich do tej pory byłyśmy, internet nie współpracuje z naszym zamiarem publikowania zdjęć. Postaramy się to nadrobić jak najszybciej. Tymczasem musi wystarczyć Wam lektura i wyobraźnia.

OMIJAJCIE CAMPING MIDTUN pod BERGEN!!!!!!!!!!!!!!1!!!!1111!!!!!!!!
Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz