sobota, 31 lipca 2010

30.07.

Wstajemy koło 9 – nie ma pośpiechu. Na dziś w planie zwiedzanie półwyspu Bydgoy i muzeów które się na nim mieszczą. Z ekebergu wyjeżdżamy w deszczu – zdecydowanie nie polecam tego campingu, którego cenę miał rekompensować widok na Oslo – jakoś nie rekompensuje...

W końcu odwiedziłyśmy trzy muzea. Największym hitem i pozytywnym zaskoczeniem było muzeum Fram ze statkiem o specjalnym, uniemożliwiającym zgniecenie przez lód kształcie, na którym Nansen i Amundsen badali okolice biegunów i który po kilka lat dryfował uwięziony wraz z załogą w lodzie, służąc za bazę wypadową dla wypraw wgłąb lodu i w kierunku magnetycznego bieguna. Ilość informacji którą można tam znaleźć sprawia że dostaję oczopląsu, i mam ogromną ochotę przeczytać jakiś milion książek o tej tematyce żeby dokładnie zgłębić temat wypraw polarników. Szał (ciał i uprzęży, jak to mówi Jaro)!

Potem lecimy do muzeum Kon-Tiki, znajdując tam model trzcinowej łodzi Ra-2 zbudowanej na kształt starożytnych egipskich łodzi, na której Thor jakiśtam w latach 70tych przepłynął ocean aby udowodnić że jest to możliwe i że w zamierzchłych czasach różne kultury mogły w ten sposób mieć ze sobą styczność (podejrzewamy, że tak naprawdę wyglądało to tak:
Thor, siedząc przy piwie z kolegami: wiesz, wydaje mi się że te podobieństwa kulturowe między ludami z dwóch końców oceanu mogą wynikać z tego że ktoś ten ocean przepłynął.
Kolega Thora: czy ty normalny jesteś? Na tych ich trzcinowych łódkach? Niemożliwe!
Thor: zakład? O pół litra!)
No i wziął, zbudował i przepłynął. Co prawda pierwszy model zatonął bo się rozpadły mocowania, ale druga wyprawa zakończyła się sukcesem, a trzcinową łódź można oglądać w muzeum. Poza tym była tam też romantyczna historia wyprawy Thora z małżonką na tratwie na wyspę pośrodku oceanu oraz historia wyspy wielkanocnej oraz sztuczny rekin. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, ale jakoś po zaskoczeniu w muzeum ropy naftowej, spodziewałam się czegoś więcej...

Na koniec odwiedzamy również muzeum łodzi wikingów. W Oseberg, Gokstad i Tune odnaleziono łodzie wikingów użyte do pogrzebów. Taki obrządek, w którym człowieka w raz z symbolicznymi i praktycznymi symbolami dobytku, pozycji społecznej i funkcji, wraz z łodzią, chowano w kurhanie, zasługiwali jedynie najbogatsi i najważniejsi z wikingów. Łódź z Oseberg zawierała szczątki kobiety wraz z jej służącą, wołami, 3 saniami, wozem i innymi rzeczami. Łódzie z Gokstad i Tune (z tej drugiej pozostały jedynie szczątki) użyto do pochówku mężczyzn. Ekspozycja nie zapiera dechu w piersiach swoim rozmachem. Jednak po chwili rozglądania się i czytania informacji zamieszczonych przy eksponatach nie można wyjść z po dziwu nad pięknem przedmiotów, które Cię otaczają. Ponadto same łodzie są ogromne, a ta z Osebergu (najczęściej pokazywana na pocztówkach i wprzewodnikach) jest po prostu piękna. Nie można się powstrzymać (przynajmniej Gosia nie mogła) przed wyobrażaniem sobie, jak by to było na niej płynąć, wsłuchiwać się w rytm 32 par wioseł rytmicznie przecinających wodę.

Wyjeżdżamy z Oslo kierując się na Goteborg. Ledwo zauważamy moment przekroczenia norwesko-szwedzkiej granicy. Jako że skończyły nam się szwedzkie korony, w Goteborgu udajemy się do centrum poszukując miejsca w którym będzie można wymienić waluty. Jaro nie wierzy że to możliwe po godzinie 19stej, ale każdy wykształcony finansista wyczuwa takie miejsca nosem niczym pies tropiący :P Odnajdujemy bank w centrum handlowym przy dworcu – za pierwszym podejściem, wymieniamy co trzeba i szukamy Stefanem kempingu. Po konsultacji w katalogiem szwedzkich kempingów ruszamy na południe do miejscowości Asa- akurat po drodze do Ystad. Próbujemy jeszcze ostatnim wysiłkiem znaleźć coś ze stałym dachem nad głową – ciągle pada – ale niestety bez skutku. Zajeżdżamy do recepcji w deszczu, wietrze, odrzucając propozycję noclegu w hostelu za 590SEK i idziemy rozbijać namiot. Wieje mocne 7 beaufortów, kemping leży na brzegu oceanu, zza kamperów widać latające kajty... Parę tęsknych spojrzeń i westchnień, parkuję skodę tak żeby chociaż troche osłaniała namiot przed szalejącym wiatrem i zaczynami rozbijanie. Namiot próbuje w trakcie odlecieć, ale nie pozwalamy mu na to. Po trzykrotnym sprawdzeniu mocowania szpilek udajemy się do kuchni w celu przygotowania i skonsumowania kolacji – ładnie, czysto, ciepło, nawet mamy kwiatka na stole! A przede wszystkim widać przez okno czy nam namiot nie odlatuje.

Ciężko zasypia się w hałasie płynącym z łopoczącego tropiku i gnących się tyczek, ale w końcu jakoś się to udaje – zmęczenie wakacjami robi swoje ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz