Po Lillehamer mamy na celu podróż drogą Peer Gynta. Przez przypadek zatrzymujemy sie w informacji turystycznej przy Follebu, gdzie dowiadujemy sie, ze droga Peer Gynta wcale NIE prowadzi przez droge 255, tylko przez zupelnie inna. Wyciagamy wnioski, ze przewodniki klamia (to juz drugi raz po Monolicie Vigelanda - te ciala wcale sie nie pozeraja nawzajem!!!). Korygujemy Stefana (nasz mezczyzna od nawigacji) i wyruszamy w slady Peer Gynta.
Placimy 80NOK, poniewaz automat nie wydaje reszty (koszt za wjazd na droge Peer Gynta: 70NOK). Przejzdzamy przez szlaban, szutrowa droga prowadzi nas w glab gorzystej krainy pelnej krzewinek i porostow. Zdjecia nie sa w stanie oddac ogromu przestrzeni dookola, wysokosci na jakiej sie znalazlysmy i piekna, ktore nas otaczalo. Temperatura w samochodzie rosnie, a na zewnatrz 12 stopni, chociaz slonce w pelni. Przetoczylysmy sie przeez 30km dystans z predkoscia 20km/h wymieniajac tylko westchnienia zachwytu i zdania proste o typie: "ale tu pieknie!".
Ogromne polacie zieleni, gnieniegdzie rozrzucone bezladnie domy z trawa na dachu, owce pobrzdekujace dzwonkami. Droga wije sie, raz jedzie ostro w gore, zeby za zakretem zaczac ostro opadac. Edyta dzielnie daje sobie rade - nie ma co, dobrego mamy kierowce! A Skodzinka tez daje rade.
Wszystko co dobre kiedys sie konczy - tak tez jest z droga Peer Gynta. Wyjezdzamy na droge 255 i jedziemy na Vinstre. Na mapie droga o dlugosci jakichs 30 km, prosta i przystepna. A w rzeczywistosci szalencza nitka asfaltu, mieszczaca ledwo obok sie dwa mijajace sie samochody, wycieta w zboczu doliny, ktora najpierw wspina sie przez 10 km, osiaga maximum skad rozposciera sie zapierajacy dech w piersiach widok krzyzujacych sie trzech dolin, i opada stokiem o nachyleniu 8%. Silnik buczy na dwojce, ale Edyta jest bewzgledna. Niestety zdjecia z tej dorgi sa chwilowo niedostepne, ale postaramy sie to nadrobic :)
Dojezdzamy do Vinstry. Przejezdzamy mostem nad rzeka Lagen, ktora zmienia kolor z granatowego na modry. Zjezdzamy na pierwszy camping jaki sie napatoczyl na drodze. Kolejny niesamowity i zarazem inny niz poprzedni camping i z nim kawal trawnika, na ktorym rozbijamy nasz dom. Z "tarasu" widzimy rzeke. Jest po 21.00 jak idziemy pichcic obiad. Na dzis szef kuchni poleca makaron z sosem bolognese ze sloika i puszke mielonki luksusowej. Takiego obiadu jeszcze nie bylo!
Odciazamy bagaznik, oprozniajac kolejne piwenka i pol pudelka ptasiego mleczka.
Zbliza sie polnoc, a na dworze nie zrobilo sie jeszcze calkowicie ciemno; jednym slowem: coraz blizej bialych nocy.
NASI KOCHANI RODZICE!!!
Jest pieknie. Odpoczywamy, wysypiamy sie, nie jestesmy glodne, nie marzniemy, nie groza nam zadne niebezpieczenstwa, zachowujemy sie odpowiedzialnie i wystarcza nam pieniedzy. Kochamy, tesknimy i pozdrawiamy z poczatku podrozy zycia (oby jednej z wielu).
Buziaki i pozdrowienia dla wszystkich!
Super zdjęcia kochane:***
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kiedy zobaczę resztę, ale dobrze chociaż że tego bloga piszecie;)
Dobra lecę bo się do pracy spóźnię albo będę miała niewyprostowane włosy;:)
Buziaki
Ale śliczne foty!!! Dziewczynki a czy ja się zaliczam do Rodziców?! Chyba tak, bo ucieszyłam się ogromnie, że nie jesteście głodne ;-) Jestem pod wrażeniem Waszych wojaży, 3 laski ( Stefana nie liczę ) a taaaaka trasa :-) Jeśli uda Wam się zmarznąć, to się nie krępujcie, u nas można tylko pomarzyć o chłodku. Pozdrowienia dla Gosh i Jaro oraz uściski i buziaczki dla Edyty od Kasi i Ali :-*
OdpowiedzUsuńP.S. Twoj Syn zwany Abisią był wczoraj z nami na Wirowie i tak się utarzał że wracałyśmy prawie w maskach gazowych. Ale mam informację, że został już doprowadzony do porządku ;-)
nie wiem czemu ja sie ucieszylam z Lecha na zdjęciu....Widoki super pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŁysa
Ah dziewczyny! Cudownie, że sobie tam radzicie! Trzymałam przez cały weekend mocno kciuki, a będąc o krok od morza północnego tęsknie patrzyliśmy z Pawłem w horyzont mówiąc: "tam gdzieś są nasze foczki!" Buziak.
OdpowiedzUsuń