Okazało się, że camping Viggja jest bardzo przyjazny. Jest położony w malowniczej zatoczce nad samym fiordem, za 160NOK, ma się dostęp do zadbanych pomieszczeń użytkowych (prysznice, kuchnia, umywalki, toalety), recepcja ma piękny salon z balkonem wychodzącym na fiord i nawet był internet! Chociaż okazuje się, że internet na kempingu to w Norwegii norma. Tak drodzy przyjaciele, to się nazywa cywilizacja.
Wyjechałyśmy z kolejnego kempingu i kierujemy się na Alesund. Gdzieś uciekło nam lato i jedziemy w deszczu. Padać zaczęło jeszcze wczoraj i jest to drugi dzień z kolei, kiedy wrzucamy mokry namiot do bagażnika.
Nie ma się jednak co łamać, wakacje trwają. Mimo brzydkiej pogody norweski krajobraz nie traci nic ze swojego uroku. Szczyty zasnute mgłą gęstą jak mleko nadają tylko okolicy mrocznego wyrazu. Mam wrażenie, że wyjeżdżając zza kolejnego zakrętu zobaczymy trolla. [albo i łosia]
Edyta stara trzymać się dozwolonej prędkości – 60 km/h. Jest to trochę trudne, bo gdy tylko dobija do 50km/h mamy problem z utrzymaniem się w zakrętach:)
Obrałyśmy drogę E39. Teraz jedziemy wzdłuż Vinjefjorde (albo rzeki Soo, chyba się zgubiłyśmy). W okolicach Vinjeora zkręcamy na drogę 680, żeby pojechać po malowniczych wysepkach zamiast po stałym lądzie. Widoki w okół nas są niesamowite. Wzgórza otulone warstwą chmur, spokojne wody fjordów, mewy... Pogoda nas troszkę dobiła, więc zatrzymałyśmy się na jakimś drogowym parkingu z widokiem na zatokę. Jaro postanowiła się pocieszyć ptasim mleczkiem, więc już go nie mamy. Ja byłam w nastroju, żeby wspiąć się tak wysoko, żeby nie móc zleźć. Wzięłam więc w rękę wafelka i poszłam. Wspięłam się dość wysoko na skarpę i zaniemówiłam z powodu widoku, który się przede mną rozpostarł. Nie da się tego opisać, a aparatu nie miałam bo Jaro robiła zdjęcia mikro rosiczkom. Pozostawię więc was sam na sam z waszą wyobraźnią, i powiem tylko tyle, że umorusałam się jak dzieciak i mam spodnie mokre do kolan.
Na wysepce Skardsoya zatrzymałyśmy się nad jednym z bardziej dostępnych zejść „we fjorda” i zaczęłyśmy eksplorować skałki. Znalazłyśmy trochę muszelek, krabów i pustego jeżowca, prawdopodobnie będące śladami jakiejś ptasiej uczty. Wróciłyśmy do samochodu dość szybko, bo było bardzo ślisko i jak na złość nie przestaje padać! Później zatrzymałyśmy się przy brzegu jeszcze kilka razy. Niestety teraz nie mogę domyć rąk i śmierdzi mi tutaj z tyłu omułkami. Blah.
Droga 680, po której cały czas jedziemy, jest drogą płatną.
Po raz któryś z rzędu przekraczamy AutoPass'a bez płacenia. Nie dlatego, że postanowiłyśmy nie uiszczać opłat drogowych, tylko dlatego, że punkty płatnicze albo są tak źle oznaczone, że nie możemy ich znaleźć, albo po prostu ich nie ma. Jak lepiej się zorientujemy jak uiszczać te opłaty to napiszemy. Chwilę temu natrafiłyśmy na tablicę informacyjną ichniejszego zarządu dróg, która nam powiedziała, że w Kristiansund gdzie jedziemy jest biuro AutoPass'u, więc postaramy się spłacić nasz dług.
[Już wszystko co do opłat za drogi wiemy, albo dowiemy się za moment. Na stronie autopass.no należy utworzyć konto i zarejestrować kartę visa lub mastercard tworząc coś w rodzaju prepaida, z którego potem będą ściągane opłaty za przejazdy. Co ważne dla nas, można w ten sposób opłacić przejazdy na 14 dni wstecz. Opłaty identyfikują po numerze rejestracyjnym samochodu. Dis łoz jur drajwer spiking.]
Przeprawiamy się po raz pierwszy raz promem! Płynęłyśmy z Tmmervik do Sandvika - przeprawa trwała 20 minut, kosztowała 142NOK. Co prawda prom odchodził co godzinę i musiałyśmy z pół godziny czekać, ale innego wyjścia nie było, natomiast sama przeprawa odbyła sie nad wyraz szybko i sprawnie. Prom odbił tylko jak się załadował, po pokładzie chodził pan, podchodził do każdego samochodu i kasował pieniążki. Stefan nam pokazał prdkość poruszania się na 25km/h. Wyszłyśmy na pokład - zimno, mokro i wietrznie. Ale za to fjord od środka!...
[Jaro: Chciałam sprostować, że nie zniszczyłam tego ptasiego mleczka samotnie, tylko miałam dwie nie odstające w swojej żarłoczności towarzyszki. Poza tym Gosi nie dało się dogonić na tej podmokłej skarpie, a że rosiczki można uświadczyć tylko na jakiś bardzo podmokłych terenach, których dookoła Szczecina uświadczyć nie sposób, to podziwiałam, a co!
Poza tym wszystko się zgadza. Leje cały dzień bez przerwy. Dojechałyśmy do Kristiansundu – dalej pada. Dorwałyśmy informację turystyczną – już wiemy gdzie można znaleźć klippfiska, czyli suszonego, solonego dorsza; nie wiemy czy jest to zjadliwe, ale spróbujemy. Jedziemy na camping – 190NOK, zjadamy ravioli z barszczem, uzupełniamy zapiski i odpoczywamy. Nareszcie! Pierwszy dzień udało nam sie być na campingu o 19.00, a nie po 21.00! Jutro Kristiansund, droga Atlantycka i Alesund. Według norweskiej prognozy pogody ma padać na całym wybrzeżu, ale my mamy cały czas nadzieję... ponoć ona umiera ostatnia. Jest przed 24.00, a leje równo. Trawnik, na którym jesteśmy rozbite, niepokojąco nasiąka cały czas wodą – jesteśmy rozbite na górce, to może nie spłyniemy. No i cały czas jest jasno... Ach, te białe noce.]
:-)) Gosiu zazdraszczam tego umorusania- musiało być bosko. Asiu co do Ptasiego Mleczka to gdybym była z Wami nie wytrzymałoby doby, nie rozumiem jak mogłyście mieć je tak dlugo. piękne rosiczki. Siestro! Mama jak przeczyta, że jeździsz 50km/h to bedzie z Ciebie dumna. I zapłaćcie za tą autostradę żebyśmy nie musieli jechać po Was z odsieczą! Pozdrawiam 3 Foki i miłego dzionka. u nas morderczy upał... Kasia
OdpowiedzUsuń