środa, 21 lipca 2010

20.07.

Dzisiaj zwiedzamy Trondheim. Samo miasto jest małe, i wygląda raczej jak port rybacki a nie metropolia północy.

Trondheim jest zamieszkałe przez koło 170 tys. mieszkańców. Najwyższy punk w Trondheim kommune to 566 metrowa góra Storheia. Miast leży u ujścia rzeki Nid, nad Trondheimfiordem. Dowiadujemy się z przewodnika wziętego z informacji turystycznej, że Trondheim nazywa się Trondheim dopiero od 1930. Wcześniej nazwa miasta brzmiała Nidaros, co znaczy po prostu „miasto u ujścia rzeki [Nid]”. W średniowieczu, gdy miasto nabrało znaczenia handlowego nazywano je „miastem handlowym w Trondheimen”, albo krócej – Trondheim. Później Duńczycy przemianowali nazwę na Trondhjem. W 1930 decyzją parlamentu powrócono do nazwy Trondheim.

Trondheim można by prawdopodobnie pominąć, gdyby nie katedra Nidaros. Jest najbardziej na północ wysunięta katedrą średniowieczną w Europie. Ja nie jestem w stanie opisać jak bardzo niesamowita i urzekająca jest ta budowla, więc oddaję komputer Jaro:

Nic nie zapowiadało szoku, którego doznałyśmy wspólnie z Malgorzatą. Z placu, nad którym góruje pomnik św. Olava, już było widać przeblyski katedry. Spokojnym krokiem zbliżałyśmy się ulicą Monkegata i w końcu weszłyśmy na teren przykatedrowego cmentarza. Potężne ściany z niebieskoszarego kamienia wystrzeliły w górę. Ze ścian i gzymsów patrzy na nas ogromna ilość gargulców i maszkaronów, postaci ludzkich w różnych pozach i o różnych minach oraz zwierzęta czy potwory. Dbałość o szczegóły budzi podziw, wszystkie gzymsiki są misternie rzeźbione. Idziemy wzdłuż ściany do informacji i kas biletowych. Za rogiem rozpościera się widok na zachodnią fasadę. Jest obłędna! Z trzech rzędów pochylają się nad placem święci, królowie, siedem cnót i kościelni dostojnicy norwescy. Poza tym sceny z ukrzyżowania, sądu ostatecznego i tryumfu. Z lewej wieży jedyna brązowa statua Michała Archanioła. Ilość rzeźb przytłacza. Kupujemy bilety i przewodnik i ruszamy do środka. W katedrze panuje półmrok – chyba to oświetlenie płynące tylko z kolorowych witraży i nielicznych reflektorów nadaje wnętrzu taki niesamowity, tajemniczy i majestatyczny klimat. O 13.00 załapałyśmy się na koncert organowy, a potem weszłyśmy wąziutką wieżą na taras przy samym dachu. Z bliska mogłyśmy obejrzeć rzeźbione rzygacze i podziwiamy panoramę Trondheim.

[Tu Edyta. Laski faktycznie dostały na widok tej katedry totalnej padaczki mózgowej, która w końcu udzieliła się nawet mi – dokładnie w chwili w której zaczęłyśmy studiować fasadę katedry z rzędami tak szczegółowych rzeźb, że można by je studiować tygodniami.]

Potem wspaniałe muzeum w pałacu arcybiskupim – Panowie i Panie Kustosze! Jedźcie tam i zobaczcie jak powinno wyglądać porządne muzeum z którego nie chce się wychodzić, które nie nudzi i które w prosty i przystępny sposób sprzedaje informacje! Nawet kończące się niedługo miejsce parkingowe nie wyciągnęło nas stamtąd przed przeczytaniem i obejrzeniem ostatniego eksponatu.

No i królewskie regalia! Ogarnął nas żal, że nie mamy monarchii w Polsce... Korony, berła i inne insygnia były popisem złotniczego kunsztu – dokładnie odwzorowane żyłkowania liści czy złote czapeczki na perłowych żołędziach... Szał ciał i uprzęży. No i te kamienie szlachetne! No i ten książę norweski... Ach. [jaka szkoda, że zajęty i dzieciaty.]

Opuszczamy katedrę. Jeszcze tylko ostatnie zerknięcie i idziemy dalej. Szybko pstrykamy foty na moście Gamle Bybro – widokówkowego symbolu Trondheim – i idziemy po samochód.

Około 17.00 wybrałyśmy się do fortu Kristiansen, który jest małą, białą budowlą górującą nad miastem. Podobno najlepiej się tutaj wybrać o wschodzie albo o zachodzie słońca, kiedy to panorama miasta zapiera dech w piersiach. Niestety nie dane było nam zwiedzić fortu w środku, ponieważ jest zamykany o 16.00. Zrobiłyśmy sobie natomiast krótki spacer dookoła. Udało mi się zajrzeć do środka, przez malutkie okienko. W drobnej salce (znacznie mniejszej niż wydawałoby się z zewnątrz, ponieważ ściany są grube na długość mojej ręki) były wystawione eksponaty mundurów żołnierskich i broni. Wróciłyśmy dość szybko do auta, ponieważ padało.

Przestawiamy się kilka przecznic dalej i urządzamy sobie już teraz porządny spacer wzdłuż rzeki Nid, po dzielnicy Bakklandet. W dawnych czasach zamieszkiwała tutaj biedota. Stare, kolorowe, drewniane domy na palach (sic!), kiedyś będące magazynami, są obecnie odrestaurowane i pełnią rolę mieszkań albo restauracji – oczywiście drogich.Właśnie...

Drugą rzeczą po widokach, dech w piersiach zapierają ceny w supermarketach. Po drodze bardzo dokucza nam hipoglikemia, więc Gosia zarządza zakup czekolady. Wchodzimy do Remy1000 – ponoć jakiegoś taniego, sieciowego sklepu. Każda kupuje po dwie puszki norweskiego piwa (spróbować trzeba, a poza tym nasze polskie jest już powoli na wykończeniu) – koszt dwóch puszek – prawie 50NOK. Czekolada – 27 NOK. Patrzymy na chleb – za bochenek około 30NOK – dlatego właśnie żywimy się polską wasą lub chlebem ważnym do grudnia... Ale jest dobrze :)

Najstarsze budynki pochodzą z XVIII wieku i pokazują jak wybrzeże wyglądało w dawnych czasach. Piękny widok na rzekę i otaczające ją domy rozciąga się ze starego Gamle Bybro właśnie. Most został wybudowany w 1631 roku, a potem odrestaurowany w 1861. Obecnie jest nadal w użytku – można normalnie przejechać przez niego samochodem. Piękne drewniane rusztowanie i metalowe koła oraz łańcuchy pozostały jako świadectwo, że kiedyś był to most zwodzony. A na jednym z kółek łańcucha zapięta kłódka z wygrawerowanym serduszkiem i napisem „Magda & Wojtek November 2008”. Siadamy nad kanałem, wyrównujemy poziom glukozy i oglądamy cały czas kolorowe domy na palach.

W pewnym momencie nad ten sam kanał, w to samo miejsce co my siedzimy, podchodzą znajomi z campingu, poznani w kuchni tylko dzięki rozłożonym na blacie kabanosom Tarczyński. Agnieszka i Wojtek to prawdziwe hadcore'y! My się przy nich chowamy... Mają po 20/21 lat, pochodzą z Krakowa i od prawie dwóch tygodni zwiedzają Norwegię autostopem, na piechotę, autobusem czy pociągiem. Fantastyczni ludzie. Siedzimy i gadamy, czas płynie, jest cudownie, że tyle kilometrów od domu spotkało się tak pozytywnie zakręconych Polaków! W pewnym momencie dołącza się też Sabina – polska socjolożka, która przyjechała do Norwegii przeprowadzać badania do swojego doktoratu. Po dwóch czy trzech godzinach wzmagający się deszcz zmusza nas do zmiany miejsca. Przechodzimy wspólnie – my po raz trzeci – przez Bybrua i potem już się rozstajemy; krakowscy Szaleńcy idą na autobus do Vikhammer – trzymamy za nich kciuki, żeby dotarli na Nordkapp – a my z Sabiną do Remy po mrożone krewetki. Są! Po niecałe 16NOK za kilogram! Bierzemy ponad 2kg i sosik czosnkowy. Ze skorupiakowym łupem wracamy do auta. Jest 21.00 – jedziemy szukać campingu na zachód od Trondheim.

Znajdujemy – Viggja. Inaczej niż w Polsce, Norwegowie zamykają recepcje na kempingach o 21, o 22 najpóźniej. Tak się złożyło, że zajechałyśmy na pole namiotowe grubo po dziesiątej, tak więc pocałowałyśmy klamkę i do tego jeszcze zamkniętą bramę. Ale nie martwcie się, poradziłyśmy sobie świetnie! Po prostu wjechałyśmy na kemping [szturmując bramę bezceromonialnie], rozbiłyśmy się z namiotem – zapłacimy rano.

Krewetkowa kolacja przeciąga się do godziny 00:40.okazuje się że ugotowanie 2kg małych krewetek w całości- w skorupkach i z głowami, w małym garnku, obranie ich i pożarcie to wcale nie jest prosta sprawa. Ale za to kolacja pyszna, no i w końcu to owoce morza!

Padamy jak kawki.

Kochani Rodzice! Dalej dobrze się trzymamy. Nie chodzimy głodne, mamy wystarczająco dużo pieniążków i niczego nam nie brakuje. No... może troszkę słońca, ale co zrobić? Jesteśmy nas sama wodą, to i wilgoci pod dostatkiem. Pozdrawiamy Was gorąco, buziaki - Wasze Dziewczyny.

2 komentarze:

  1. tęęęęsknię! Wyślijcie jakąś kartkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hello Dziewczyny! Te krewetki wygladają nieźle :-) Ładnie tam sobie dogadzacie. Nie wiem jak to możliwe, że biedne nie macie słonka, u nas pogoda bez zmian, dziś ma być 35 stopni. Fajnie, że dodajecie foty, ładnie tam, naprawde, te kolorowe domy, zielono wszędzie, mimo braku słońca jest pięknie. Widzę moją Siostrę w dobrej formie, znaczy wnioskuję po prostych włosach, że tak jest ;-)Ściskam Was mocno, bedzcie dzielne! Całusy! Kasia

    OdpowiedzUsuń