sobota, 13 listopada 2010

13.11.2010r.

Już dawno wróciłyśmy do domów. Kilka wsadów prania dawno już wyschło. Skoda wyjeździła już kilka dobrych baków polskiego diesla. Przewodniki od paru miesięcy leżą już na półkach, a Edycie nawet udało się niedawno przejrzeć tonę folderów przytarganych stamtąd... Z krainy chyba najwspanialszych wakacji!

Za wielkie podsumowanie miałam się wziąć - oczywiście - od razu po powrocie. Wtedy się to nie udało, ale z rzeczami odkładanymi cały czas na później jest na ogół tak, że przychodzi moment, w którym po prostu się do tego zabiera. I tak też jest teraz...

Zaczynając od początku:

wyjechałyśmy ze Szczecina. W Świnoujściu wsiadłyśmy na prom, który wiózł nas do Ystad. Potem było tak: Goteborg-Oslo-Lillehamer-Vinstra-Trondheim-Kristiansund-Alesund-Olden-Bergen-Stavanger-Lysebotn-Oslo-Goteborg-Ystad. Oczywiście po drodze widziałyśmy mnóstwo ciekawych i pięknych rzeczy, wspinałyśmy się na cuda natury, zwiedzałyśmy urokliwe zakątki miast i miasteczek, jeździłyśmy po drogach z zakrętami zapierającymi dech w piersiach, spotykałyśmy wspaniałych ludzi i generalnie szalałyśmy z zachwytu oglądając norweski świat. Co też, po kolei, skrzętnie opisywałyśmy :)

W sumie przejechałyśmy 4175km, z czego w samej Norwegii 3510km.

Jeśli chodzi o finanse (i inne sprawy organizacyjne, które mogą się komuś przydać przy planowaniu swojej wyprawy - postaram się zapisać wszystko...):

1. na wjazd do Skandynawii wystarczy dowód osobisty. Jeśli chodzi o ubezpieczenie to my miałyśmy tylko EKUZ, a samochód dodatkowe Assistance na Norwegię.

2. PALIWO: jechałyśmy Skodą Octavią z silnikiem diesla. Spalanie miałyśmy bajeczne, bo wyszło nam w sumie ok. 4-5l/100km. Co prawda silnik więcej żłopał przy wszystkich serpentynach, wjazdach i zjazdach, ale wystarczyło trochę "równej" drogi, żeby zużycie się nam wyrównało. Jeśli chodzi o ceny: wahały się w granicach 10-13NOK za ropę, bezołowiowa 95 kosztowała ok 12-14NOK. Nie mogę też w tym w miejscu jednoznacznie określić gdzie było taniej czy drożej: w centrum, na obrzeżach miast, na autostradzie... Cena paliw na kolejnych stacjach była nie do przewidzenia. Na pewno najtaniej było na stacjach samoobsługowych. I wszędzie można było płacić kartą (podczas szykowania się do drogi znalazłam gdzieś informację, że na stacjach benzynowych można płacić tylko gotówką- nie było z tym żadnego problemu). W sumie na paliwo wydałyśmy ok. 1600 NOK (+ ok. 350 SEK - przed samym wjazdem do Norwegii zalałyśmy pod korek szwedzkim paliwem;) ).

3. DROGI: widoki zabójcze. Nawierzchnia... generalnie równo i bez dziur (chociaż przy przejazdach przez małe miasteczka, daleko od głównych tras - było podobnie jak w Polsce ;) ). Drogi - z wyjątkiem autostrad - są wąskie (z jednej strony ściana skał nad drogą, z drugiej - fiord), kręte, z dużą ilością ślepych zakrętów. Dużo tras otacza wzgórza: najpierw się jedzie długo i ostro pod górkę, potem jest się krótką chwilę na szczycie, żeby za chwilę runąć głową w dół. Na autostradach ograniczenie do 110 km/h, na innych drogach różnie: 50km/h do 70km/h. Jedno jest pewne: określona prędkość jest optymalna, nie warto jechać szybciej, bo zza następnego zakrętu może wypaść na nas jakaś ciężarówka, albo po prostu my wypadniemy z tego wirażu. Dla wszystkich kierowców żądnych mocnych wrażeń: te drogi NAPRAWDĘ ich dostarczają nawet przy jeździe zgodnie z ograniczeniami. My jeździłyśmy zgodnie z przepisami. Czasem rzeczywiście prowadziłyśmy stawkę, bo za nami tworzył się rządek tubylców, ale... gdybyśmy otrzymały jakikolwiek mandat mogłybyśmy zawracać i jechać z powrotem do Polski, bo w Norwegii płaci się w tysiącach NOK. A jeśli chodzi o kulturę jazdy - marzenie! Żadnego trąbienia, mrugania światłami, szaleńców i demonów prędkości, wciskania się i wymuszania pierwszeństwa - tak się jeździ i w miastach i poza nimi. Norwedzy nie trzymają się ściśle ograniczeń, ale oni jeżdżą po tych drogach od urodzenia... Oczywiście: cały czas jazda na światłach i w pasach, a pieszych stojących przy przejściach się przepuszcza. Jeśli chodzi o opłaty to oczywiście część dróg jest płatnych (turystycznych też, np. droga Peer Gynta czy wjazd na Dalsnibę), tak samo jak wjazd do dużych miast czy przejazdy niektórymi tunelami. Przy niektórych stoją bramki, w których płaci się gotówką, a przy reszcie jest pobierana opłata automatyczna przez AutoPass (na ich stronie internetowej należy zarejestrować swoją kartę oraz numer rejestracyjny samochodu - wpłaca się 300NOK i przy przejazdach odpowiednia kwota jest ściągana z konta). W sumie za drogi zapłaciłyśmy ok. 750 NOK.

4. PROMY: przeprawy promowe w Norwegii są w niektórych przypadkach opisywane jako droga o określonym numerze. Nie ma drogi dookoła fiordu - przepływa się go promem; co też jest atrakcją samą w sobie, bo widzi się naturę od środka. A jak jeszcze się trafi na taki prom wieczorem, przy zachodzie słońca... Mmm...
Naturalnie, każda przeprawa kosztuje. Cena jest uzależniona od długości przeprawy, długości samochodu oraz liczby pasażerów. Ceny i rozkłady jazdy można bez większego problemu wyszukać w internecie (gł. są to połączenia firmy fjord1.no). Koszta wahają się od 107NOK do 300NOK. Przez niektóre fjordy pływają promy turystyczne, np. Kaupanger-Gudvangen, gdzie przepływa się Naerjefjord - czyli najwęższy fjord, czy podróż do Lysebotn, gdzie po drodze czekają nas widoki z tej drugiej, "dolnej" perspektywy na Prekestolen czy Kjeragbolten. Takie przeprawy są droższe i kosztowały nas 960 i 860NOK. Ale warto, bez dwóch zdań. Poza tym oszczędza się czas, a ze Stavanger do Lysebotn samochodem trzeba nadrobić bardzo dużo drogi. Promy łącznie: 2700NOK.

5. PARKINGI: żeby już skończyć temat samochodowy - w dużych miastach (Goteborg, Oslo, Trondheim, Bergen, Stavanger), gdzie spędzałyśmy dużo czasu na zwiedzaniu, pojawiała się kwestia pozostawiania samochodu. Oczywiście był z tym pewien problem, przede wszystkim ze znalezieniem takiego miejsca. Na ogół kończyło się to na wyszukaniu przez naszego niezastąpionego w nielicznych przypadkach Stefana (czyli nawigację) parkingu piętrowego (zawsze udawało się znaleźć coś w centrum miasta). Kwoty - na kilka godzin: kilkadziesiąt NOK (choć dwa razy karmiłyśmy automat parkingowy, prawie ze łzami w oczach, kwotą 200NOK...). Ale też zdarzało się nam, np. w Trondheim zostawić samochód na ulicy - obowiązywała tam strefa płatnego parkowania. Kosztowało to 80NOK, ale nie można było stać dłużej niż 4 czy 5 godzin, tak więc potem przestawiałyśmy auto. Pod Prekestolen i Kjerag również był płatny parking - po 80NOK za wjazd. W sumie parkingi kosztowały nas ok 700NOK (+ 100SEK).

6. CAMPINGI: wiozłyśmy ze sobą namiot - od razu było wiadomo, że to najtańsza i najmniej kłopotliwa forma noclegowania. Pierwszy camping: Lilleby, Szwecja. Tam okazuje się, że musimy mieć CampingCard. Chcąc, nie chcąc Edzik ją wyrabia na siebie (tylko dlatego, że miała portfel z dokumentami na wierzchu) - kosztuje nas ta przyjemność 130SEK. Później niewiele osób na campingach nas o nią pyta. Ze znalezieniem miejsca do spania nie ma w Norwegii większych problemów - co nie znaczy, że campingi stoją rządkiem przy głównej drodze, czasem trzeba było trochę pojeździć i pobłądzić. Co prawda można w Norwegii spać gdzie się chce, o ile to nie jest prywatny teren i miejsce oddalone bliżej niż 150m od domostwa. W praktyce trzeba znaleźć miejsce oddalone od domów, gdzie można zaparkować samochód, oraz wbić śledzie w podłoże (co nie zawsze jest takie łatwe). Założyłyśmy, że camping jest dla nas priorytetem ze względu na prysznic i kuchnię. No i prąd. Oraz internet ;) Ale po kolei...
Źródłami jakie wykorzystywałyśmy do szukania campingów były: Stefan, reklama norweskich campingów z mapką (do wzięcia w każdej informacji turystycznej), zaznaczone campingi w atlasie drogowym oraz drogowskazy.
Jak już namierzyłyśmy camping i dojechałyśmy do niego recepcja była otwarta lub zamknięta - ta druga sytuacja zdarzyła nam się kilka razy, ale nie trzeba się przejmować. Rozbijałyśmy namiot, a rano załatwiało się wszystkie formalności.
Z cenami jest - krótko rzecz ujmując - różniście. Jest naliczana za namiot, ilość osób oraz czasem za wjazd samochodem na pole. W niektórych miejscach prysznic był wliczony bez limitów, w innych były karty z impulsami, które się kupowało, w jeszcze innych mechanizmy wrzutowe na 10NOK (z tym było najtrudniej, bo czasem nie było wiadomo kiedy przestanie lecieć woda - czy przed, czy po spłukaniu szamponu z głowy ;)). Internet - na ogół darmowe Wi-Fi (o bardzo różnej prędkości...), czasem trzeba było dostać login z kodem, czasem trzeba było zapłacić za dostęp, a czasem internetu po prostu nie było (ostatnie dwie sytuacje zdarzyły się może z pięć razy). Również tylko 2 czy 3 razy nie było kuchni - wtedy zawsze zostawały gorące kubki i elektryczny czajnik, który ze sobą targałyśmy do łazienki lub butla gazowa (a propos butli: przeprawiając się unityline nie mogłyśmy mieć butli gazowej w samochodzie. doszłyśmy do wniosku, że nie będziemy zaczynać podróży od kuszenia losu z łamaniem przepisów i zdecydowałyśmy się, że kupimy butlę gazową na miejscu. Duży nabój gazu i palnik kosztował nas niecałe 400NOK. Prawie zużyty nabój potem oddałyśmy na stacji benzynowej w Ystad). Ceny praktycznie wahały się od 150 do 200NOK - tylko 2 czy 3 razy zapłaciłyśmy powyżej 200NOK (za wszystko: 270NOK pod Prekestolen, 255NOK w Bergen i 300NOK w Oslo). Łącznie: 2300NOK (+600SEK).

7. ZWIEDZANIE: 1455NOK. Wejścia do muzeum, katedry, kościółki, kolejka w Bergen i wiele, wiele innych... Średnio wejście do jakiegoś większego muzeum czy większego obiektu to kilkadziesiąt NOK. Tego sobie nie żałowałyśmy :)

8. ZAKUPY: drogo, drogo, drogo. Pierwsze wejście do supermarketu (odpowiedniki naszych Biedronek czy Netto to Kiwi, Rema1000... tam ma być taniej) było szokiem. Z cenami się trochę oswoiłam po tygodniu. Najtańszy chleb - prawie 20NOK. Właściwie szkoda pisać, do tej pory jak sobie przypomnę nasze zakupy, to mnie lekko wzdryga. Ale po prostu czasem trzeba było kupić świeży chleb, i czekoladę, i jogurt, i jakieś piwko... A przy kasie: 250NOK.

9. Z kosztów norweskich to tyle. Wiadoma rzecz: wiozłyśmy ze sobą pół bagażnika wałówy. Więc tak:
9 chlebów ciemnych pełnoziarnistych, pakowanych w folię, ważnych do grudnia (nie wiadomo czemu w jednej paczce było siedem kromek... idealne na śniadanie i na zrobienie kanapek - tak, tak, folię też spakowałam ;));
8 paczek chleba chrupkiego Waza (alternatywa na śniadanie i sucha pasza do pogryzienia na głód w samochodzie);
10 małych puszek pasztetu drobiowego (na śniadanie jak znalazł, wciągnęło się pasztet, a puszka od razu do wywalenia);
9 puszek mielonki wieprzowej Krakusa (na zimno do chleba i na ciepło do sosu i makaronu. MNIAM!!!);
4 puszek kukurydzy;
5 słoików sosów (przepis I na szybki obiad po ciężkim dniu przy posiadaniu jednego garnka i trzech misek: ugotować makaron; ugotowany rozsypać do misek. Do garnka wlać sos ze słoika, rozdziamdzianą mielonkę i kukurydzę, o ile kukurydzy wcześniej nikt nie zeżarł na sucho. Doprowadzić do wrzenia i rozlać do makaronu. Wciągnąć. Trawić.);
5 paczek makaronu;
butelka ketchupu;
3 paczki barszczyku czerwonego instant;
4 paczki suszonego ravioli (przepis II na szybki obiad po ciężkim dniu przy posiadaniu jednego garnka i trzech misek: ugotować ravioli - w trakcie jak się gotują zalać barszczyk wrzątkiem z czajnika i resztę czasu, aż ravioli dojdą, poświęcić na doprawianie barszczyku. Rozsypać ravioli do misek. Opcjonalnie zalać barszczykiem lub wciągać na sucho. Wciągnąć. Trawić.);
6 konserw makreli w pomidorach (przepis III na szybki obiad po ciężkim dniu przy posiadaniu jednego garnka i trzech misek: Zostawić garnek i miski w samochodzie, otworzyć puszki z rybą i chleb ważny do grudnia. Całość można wzbogacić mielonką i keczupiczkiem);
24 kabanosów "Jedynaków" - idealne na taką podróż! Można je przechowywać bez lodówek, do 25 stopni C! A poza tym pyszne, pyszne...
słodycze (każda ilość jest za mała i tak też było w tym przypadku);
alkohole (jw.);

Tyle pamiętam na chwilę obecną. Foki! Dopiszcie jak coś Wam jeszcze przyjdzie do głów!

Wydałyśmy dużo pieniędzy. Przejechałyśmy sporo kilometrów. Ale to wszystko co przeżyłyśmy, obrazy jakie zostały mi w pamięci do tej pory sprawiają, że serce mocniej mi bije jak tylko stają mi przed oczami.

Pięknie.

1 komentarz:

  1. Gratuluję pomysłu i pełen szacun. Zapraszam na moją stronkę www.moto-wyprawy.cba.pl. Mieszkam w okolicy Szczecina i mam kilka pytań. Proszę o kontakt motorek48@gmail.com

    OdpowiedzUsuń