Właśnie wróciłam z wyprawy po chleb i nadarzyła się okazja, aby zdać Wam relację z Truskawkowego Frontu:
kupiłam kobiałkę truskawek za całe 15 zł. Już dawno nie pamiętam jak dałam się tak sfrajerować! Na dnie pleśń bucha, a połowa reszty zgniła. Poza tym truskawki są wodniste, a fruktozy to nie mają w ogóle! Masakra... Mam tylko cichą nadzieję, że po prostu tylko ja dałam się naciąć, a w pozostałych punktach sprzedaży truskawek owoce są słodkie niczym miód i pozbawione rozrostu mikroorganizmów.
Poza tym nic na działkach się nie dzieje. Zgodnie z przewidywaniami przeszłe trzy wolne dni przepieprzyłam koncertowo. Liczba rzeczy konstruktywnych: 0 (słownie: zero). Ciężka masakra, terminy gonią, a ja w czarnej dupie. I teraz do tego z niesłodkimi truskawkami!
No nic... zabieram się w końcu do roboty. Po prostu zmęczyłam się nic nie robieniem i muszę coś zadziobać ;)
Pozdrowienia, Lachony!
:*:*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz